Zbigniew i Zofia Romaszewscy po ogłoszeniu amnestii, sierpień 1984 r. fot. arch. rodzinne Romaszewskich
Zbigniew i Zofia Romaszewscy po ogłoszeniu amnestii, sierpień 1984 r. fot. arch. rodzinne Romaszewskich
Romaszewscy.Autobiografia Romaszewscy.Autobiografia
774
BLOG

Romaszewscy o przededniu 13 grudnia

Romaszewscy.Autobiografia Romaszewscy.Autobiografia Polityka Obserwuj notkę 2

Fragment książki Romaszewscy.Autobiografia, wydanej w listopadzie 2014 r.

 

„Ostatnia krajówka” – ostatnie posiedzenie Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”
11-12 grudnia 1981 roku


Zbigniew Romaszewski: Sygnały, że coś się stanie, narastały od września. Straszono interwencją radziecką, a te strachy były ewidentnie podsycane przez służby. Teraz widzimy, że było to przygotowywanie stanu wojennego. Ale wtedy mówiono bez przerwy albo o interwencji, albo też, że kontrofensywa władzy będzie przeprowadzana drogą ustawy ograniczającej prawo do strajku. A więc – że to potrwa.
W propagandzie rządowej budowano histerię dotyczącą kryzysu ekonomicznego, rzekomo spowodowanego strajkami. Choć tak naprawdę liczba godzin nieprzepracowanych w 1981 roku na skutek strajków była mniejsza niż w tym samym roku w Hiszpanii i w ogóle w niemal wszystkich krajach zachodniej Europy.

Piotr Skwieciński Ale czy dochodziły do was, przywódców „Solidarności,” jakieś bardziej konkretne informacje o przygotowaniach władz?
Zbigniew: W sobotę, drugiego dnia krajówki (pierwszego nie byłem, bo zajmowałem się przygotowaniami do demonstracji, miałem też na głowie delegację francuskich związkowców), od 10.00–11.00 rano zaczęły się pojawiać informacje o ruchach wojska i milicji. Potem – o otoczeniu gmachów TVP i Polskiego Radia w stolicy. Zaraz wyjechał do Warszawy Jerzy Jastrzębowski, szef „S” Radiokomitetu. Tymczasem na krajówce trwały w najlepsze rozmowy o powołaniu rządu fachowców… Nie czuło się, że nadciąga jakaś groza. Nie przerwano dyskusji, nie podjęto nowej – co robić w tej sytuacji.

Czy Pan przewidywał, że może nastąpić coś podobnego do 13 grudnia?
Zbigniew: Nie przypuszczałem, że będzie coś takiego jak stan wojenny. Wprawdzie u nas w Mazowszu przygotowywaliśmy się do strajku generalnego – ale w jakiejś dalszej perspektywie i była to tylko ewentualność. W najbliższym czasie na pewno nie spodziewaliśmy się uderzenia władz. Nie docenialiśmy ich. Gdybyśmy choć mieli tę przygotowywaną łączność radiową, nad którą już wtedy pracowaliśmy, co potem w podziemiu przerodziło się w Radio „Solidarność”… Pracowaliśmy nad tym, ale to była w naszej optyce dalsza przyszłość.

Zofia Romaszewska: Ja też nie przypuszczałam świadomie, że może nastąpić coś takiego jak stan wojenny, ale od pewnego momentu zaczęłam pracować w ogromnym pośpiechu. Tak jakbym chciała przed czymś zdążyć. Chyba podświadomość mnie ostrzegała.

Jak na posiedzeniu krajówki zachowywał się Wałęsa?
Zbigniew: Był dość bierny; wydaje mi się, że czuł się bezsilny. Wyraźnie nie wiedział, co robić. Był zagubiony. Zresztą doradcy też. Jeśli ktoś mógł wtedy coś zrobić, to on. Jako lider mógł przerwać dywagacje. Powiedzieć: „Panowie, przestańmy pieprzyć. Jest nowa sytuacja. Co robimy?”.
Gdybyśmy np. ogłosili po otrzymaniu informacji o ruchach wojsk pogotowie strajkowe, opór pewnie byłby trochę silniejszy. Ale trzeba by było powiedzieć ludziom, co mają robić. Przyjść do zakładów? Nie było przygotowanych planów na taką ewentualność. 

Ale czy były choćby pojedyncze głosy, żeby zrobić coś takiego?
Zbigniew: Nie było. Związek był przesiąknięty ideą, że uda się coś wynegocjować. Co ważne – we wszystkich regionach toczyły się wtedy jakieś grzęznące lokalne negocjacje w setkach różnych spraw. Np. my w Mazowszu negocjowaliśmy w sprawie konfliktu związanego z budową nowej komendy milicji w Radomiu. Na skutek naszych protestów została ona zastopowana, ale mieliśmy informacje, że coś tam przywożą, podobno jakieś anteny. Chcieliśmy wejść, skontrolować. Nie wpuścili nas, powołując się na… zagrożenie budowlane. I my poświęcaliśmy masę czasu na zastanawianie się, czy możemy, czy nie możemy, i czy powinniśmy, czy nie powinniśmy wejść na teren budowy.
Naszym wielkim błędem było to, że nie doceniliśmy kwestii zaopatrzenia. Wiedzieliśmy, że władza chowa żywność. „Solidarność” była na tyle duża i dobrze zorganizowana, że była w stania śledzić transporty po całej Polsce. Robiliśmy to zresztą głównie dlatego, że panowało wtedy przekonanie, iż wywożą żywność do ZSRR... Stwierdziliśmy jednak, że z tym wywozem do Rosji to nieprawda, natomiast transporty z żywnością wjeżdżają na teren wojskowych poligonów i stamtąd nie wyjeżdżają. Powinno nas to przekonać, że władza tworzy rezerwy, a więc ma w tym widocznie jakiś cel. Ale nie pomyśleliśmy o tym. A tuż po wprowadzeniu stanu wojennego na krótko, ale skokowo, poprawiło się zaopatrzenie. Za to we wszystkich mąkach, kaszach i makaronach były ogromne ilości moli.

Czyli te produkty były przedtem gdzieś długo składowane…
I jak Pan się czuł na tej ostatniej Krajówce?
Zbigniew: Przede wszystkim czułem głód. Bo pojechałem rano do Gdańska bez śniadania i nic przez cały dzień nie jadłem. 
Po zakończeniu obrad wieźli nas autobusem ze Stoczni do hotelu jakąś dziwną drogą. Może ktoś coś wiedział i tak powiózł, żeby nas nie aresztowano po drodze? Może jednak przyszła informacja od Adama Hodysza, oficera gdańskiej SB, który współpracował z opozycją.

Albo odwrotnie – wieźli was okrężnie, żeby nie spłoszyć, żebyście nie zobaczyli po drodze koncentracji milicji i wojska?
Zbigniew: Tak czy tak, nie miałem ze sobą rzeczy, bo przyjechałem tylko na jeden dzień. I nie miałem wcale pewności, że dostanę pokój w hotelu, bo wcześniej nie wiedziałem, czy w ogóle do Gdańska przyjadę, więc go dla mnie nie rezerwowano. A poza tym te wszystkie informacje… Jak już mówiłem, nie byłem świadomy, że władze uderzą, ale postrzegałem sytuację jako napiętą i mocno niepewną, więc pomyślałem, że w tych okolicznościach trzeba jak najszybciej wrócić do Regionu. Dlatego kiedy przyjechaliśmy na miejsce, do Sopotu, nagle zdecydowałem, że nie nocuję, tylko zaraz wracam do Warszawy. Gdy się odwróciłem i zobaczyłem grupę członków Komisji Krajowej z Mazowsza maszerującą przez śnieg w stronę Grand Hotelu, pomyślałem: „Jeśli się coś zacznie, to może będę jedynym, który z tego wszystkiego wyjdzie?”.

 

 

Blog poświęcony książce ,,Romaszewscy. Autobiografia. Ze Zbigniewem, Zofią i Agnieszką Romaszewskimi rozmawia Piotr Skwieciński'' wydanej 18.11.2014 r.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka